
I tu Horusie muszę Cię zmartwić. Wszystkie moje zdjęcia, w większym lub mniejszym stopniu traktowane są Ps-em. Większość – to montaż. Tak. To też. Był. Jest. W stu procentach. Na pewno. I bezdyskusyjnie. Absolutnie.
Inaczej ten film by nie powstał. Spinam okruchy dnia, (za Lecter’em) w jedną całość by nie było prawdy a jedynie konstrukt. Mój własny.
Dwa ciasteczka i fasada z czerwonymi oknami – to pojęcia odległe od siebie o dobre trzysta kilometrów z interwałem czasowym rzędu dwóch miesięcy. Z różnicą pór dnia, szumu rzeki, śpiewu ptaków, nastrojów, zasobności portfela i może stanu śledziony. Tu jednak znalazły wspólną scenę.
Muza pozwoliła mi wyświetlić ten moment we łbie i pozostało go tylko zanotować, co niczego oczywiście nie dowodzi. Chyba że... wszystko jest jedną przestrzenią, z której wymiennie i dowolnie można wyjmować niektóre sugestie i tworzyć nowy film, obraz, rzecz, rekwizyt, konkret.